Czerwcowe spotkanie z Beskidem Sądeckim.

            

            W tym roku po raz pierwszy postanowiliśmy spędzić nasze rodzinne wakacje w górach. Podróżujemy z dwójką dzieci: synem Aleksandrem (5 lat) i młodszą córką Zuzanną (1 rok). Do tej pory z reguły decydowaliśmy się na odpoczynek nad morzem lub za granicą, gdyż taka opcja wydawała nam się łatwiejsza i bardziej atrakcyjna. Tym razem chcieliśmy jednak pokazać dzieciom inny region naszego kraju, a co za tym idzie odmienny krajobraz i przyrodę. Mieliśmy też w głębi duszy nadzieję, że uda się starszego synka „zarazić” miłością do gór, chęcią przemierzania górskich szlaków i zdobywania szczytów. Po dłuższej rozwadze, ze względu na mnogość atrakcji dostępnych dla dzieci i dla osób o różnych preferencjach i zainteresowaniach nasz wybór padł na …            Beskid Sądecki.

Spakowaliśmy rzeczy i,choć podróż z Wielkopolski nie należała do najkrótszych, po dotarciu na miejsce zostaliśmy absolutnie oczarowani a każdy kolejny dzień pozwalał nam na nowe doświadczenia i odkrycia w tym cudownym miejscu

 

  1. „Bobrowisko” w Starym Sączu

 

Nasze pierwsze spotkanie z sądecką fauną i florą miało miejsce w Rezerwacie Przyrodniczym „Bobrowisko” zlokalizowanym w okolicy Starego Sącza. Spacer po enklawie przyrodniczej pozwolił nam na wyciszenie i ćwiczenie uważności w wypatrywaniu ptactwa i dzikiej zwierzyny. Tu po raz pierwszy zobaczyliśmy ujście Popradu do Dunajca a syn miał okazję powspinać się i poskakać w sympatycznym parku linowym położonym tuż obok. To idealne miejsce na przystanek po trasie lub osobną wycieczkę. [Zdjęcia 1-4]

 

  1. Tylicz

 

Na miejsce naszego pobytu wybraliśmy niewielką, ale bardzo atrakcyjną i malowniczo położoną miejscowość turystyczną – Tylicz. Od początku marzył nam się pobyt w Pensjonacie „Tylickie Wzgórze”, który wydaje się idealnie stworzony na potrzeby rodzinnego wypoczynku na łonie natury. Jednak tym razem, z uwagi na terminy, nie było to dla nas możliwe. Tylicz, choć niewielki, zaskoczył nas ilością atrakcji do tego stopnia, że mimo tygodniowego pobytu, nadal nie udało nam się odkryć ich wszystkich.

 

Na osobne miejsce wśród nich zasługuje na pewno jedyne w swoim rodzaju gospodarstwo agroturystyczne Farma LaMa, które umożliwia wszystkim, ale szczególnie najmłodszym, poznanie prawdziwego wiejskiego zwierzyńca i krajobrazu. Jest tam doprawdy sielsko i malowniczo. Dzieci urzekło mini-zoo, możliwość dotknięcia i poobserwowania z bliska zwierząt, (które w przeważającej większości znały tylko z książeczek), jazda na konikach czy kuchnia błotna i drewniany plac zabaw. Rodzice wypoczęli chwilkę w hamakach nad strumykiem wśród pachnących ziół i kolorowych kwiatów. Zdecydowanie nie chciało się opuszczać tego klimatu, a dzięki działającej tam restauracji jest to miejsce, w którym można spędzić cały dzień.

W Tyliczu dla rodzin z dziećmi znaleźć można też spore, drewniane place zabaw położone w okolicy parku, ujęcie wody mineralnej „Tyliczanka”,  a dla starszych turystów Muzeum Dziejów Tylicza oraz cały szereg obiektów sakralnych o ciekawej architekturze, min. znajdujący się na Szlaku Architektury Drewnianej Kościół Parafialny  pw. św. Apostołów Piotra i Pawła, Sanktuarium Matki Bożej Tylickiej wraz z Golgotą, a także Cerkiew pw. św. Kosmy i Damiana w Tyliczu.  Ciekawym pomysłem jest też wycieczka po okolicznych źródełkach wody. My dotarliśmy z dziećmi samodzielnie do miejsca zwanego „Źródłem Miłości” i choć nie było to początkowo zadanie zbyt łatwe, to radość z odnalezienia tak tajemniczo ukrytego i klimatycznego miejsca była również niemała. Warto uwzględnić także tak niecodzienne miejsce jak tylicka Mofeta. Zjawiska naturalne, jakie w niej zachodzą, zainteresują na pewno zarówno młodszych, jak i starszych zwiedzających. Atrakcje Beskidu Sądeckiego poznawaliśmy wyposażeni w bezpłatny „Spacerownik popradzki” (do zdobycie min. w Centrum Informacji Turystycznej w Krynicy), więc sporą atrakcja dla syna podczas okolicznych spacerów była możliwość opisania i zobrazowania swoich przygód oraz wykonania pewnych zadań, np. przetestowania ph wody w napotkanych źródełkach za pomocą załączonych paseczków. [Zdjęcia 5-11]

 

  1. Bacówka nad Wierchomlą,

  Długo zastanawialiśmy się nad wyborem odpowiedniej trasy na pierwszą wyprawę dla kilkulatka, który miał pokonywać ją samodzielnie na własnych nogach, oraz rocznego niemowlaka podróżującego w chuście. Wszelkie opracowania wskazywały zgodnie i jednoznacznie, że wyprawa do Bacówki nad Wierchomlą będzie najlepszą trasą dedykowaną na wyprawę z dziećmi.[1] Wybraliśmy zatem czarny szlak w tym kierunku i … nie zawiedliśmy się ani trochę. Trasa jest bardzo ciekawa terenowo i niezwykle wprost urozmaicona. Nietrudno o parking i dobre dojście z niego. Wędrówkę uprzyjemniał dzieciom przewijający się na różnych odcinkach strumyk, do którego syn z niegasnącym entuzjazmem wrzucał patyki i obserwował ich spływ.

Na samym początku powitał nas również niespodziewany towarzysz dalszej podróży – spory, czarny owczarek, który nie tylko wspaniale motywował dzieci do dalszej wspinaczki, ale również pomagał nam w wyborze właściwej ścieżki, gdy napotykaliśmy trudności na rozstajach dróg. Ku wielkiej radości dzieci, piesek towarzyszył nam aż na sam szczyt, gdzie również nie brakowało atrakcji. Bacówka nad Wierchomlą jest niesamowicie położona, zewsząd roztaczają się urzekające widoki (również na słowackie Tatry). Zarówno ona sama, jak i otaczające ją hale, były w tym okresie pięknie, kolorowo ukwiecone, co tylko dodawało uroku temu miejscu. Na górze na najmłodszych czekał niewielki drewniany plac zabaw oraz kolorowe jurty, na wszystkich zaś możliwość posilenia się i zregenerowania sił na łonie przyrody.  Syn za swoje osiągnięcie otrzymał, zakupioną przez tatę odznakę i ruszyliśmy w dalszą wędrówkę. Zejście wzdłuż kolejki krzesełkowej również obfitowało w przepiękne widoki a strome hale zachęcały do biegania i kulania się w trawie. Wróciliśmy zachwyceni i całkowicie usatysfakcjonowani wycieczką, a także szczęśliwi, że nasze dziecko tak pięknie poradziło sobie na szlaku.

I wprawdzie nie udało nam się odwiedzić po drodze słynnych Ogrodów Sensorycznych zlokalizowanych w Muszynie, to mamy nadzieję, że będzie jeszcze ku temu okazja w przyszłości. [Zdjęcia 12-20]

 

  1. Deptak i Góra Parkowa w Krynicy

Będąc w Beskidzie Sądeckim nie sposób nie dotrzeć do Krynicy, w której szereg atrakcji oczekuje na małych i starszych turystów. Począwszy od słynnego deptaku i Pijalni wód, po górę Parkową z kolejką linową położną w Parku Zdrojowym. Będąc większą grupą, bo tym razem w towarzystwie teściów, postawiliśmy na spacer na Górę Parkową tak, aby była to wycieczka atrakcyjna dla każdego, bez względu na wiek. Aby dodatkowo uatrakcyjnić podejście postanowiliśmy wziąć udział w jednej z gier terenowych: „Zostań Odkrywcą Góry Parkowej” (broszura tej i wielu innych gier terenowych jest dostępna do pobrania również w punkcie Informacji Turystycznej). I choć quest okazał się dość wymagający,  to   poprowadził nas przez ciekawe i urokliwe zakątki wzgórza. Okazało się również, że wybór wózka jako środka transortu dla najmłodszej podróżniczki był pomysłem nazbyt optymistycznym bo w końcowej fazie podejście na górę jest bardzo strome i dość kamieniste. Za to na górze na dzieciaki oczekiwało sporo atrakcji. Wśród nich olbrzymie Rajskie Ślizgawki, czyli zjeżdżalnie tak długie i strome, jakich jeszcze nigdzie nie widzieliśmy. Odpoczynek z ładnym widokiem na szczycie i szaleństwo na zjeżdżalniach na szczęście zrekompensowały nam trudy wspinaczki, w związku z czym wyprawę i tym razem zaliczyliśmy do udanych. [Zdjęcia 21-23]

 

 

  1. Wieża widokowa w Krynicy

W niedużej odległości od centrum Krynicy znajduje się też wieża widokowa Słotwiny Arena – jedyna w swoim rodzaju 49,5 metrowa ścieżka w koronach drzew na drewnianej konstrukcji, która przyciąga turystów z całej Polski. I my nie mogliśmy, będąc w Beskidzie Sądeckim, nie odwiedzić tej atrakcji!  Słotwiny Arena to kompleks umożliwiający „doświadczenie gór” dostosowane do możliwości każdego: zarówno dzieci, osób starszych czy niepełnosprawnych. Nie miejscu znaleźliśmy szereg atrakcji i udogodnień. Począwszy od kolejki linowej wiodącej na wzniesienie, w której, dzięki uprzejmości obsługi, udało się przetransportować zarówno wózek córki, jak i hulajnogę syna, przez łagodne podjazdy dla wózków aż po możliwość wypożyczenia dziecięcego rowerka biegowego już na samej ścieżce. Spacer uatrakcyjniały nam również stanowiska edukacyjne prezentujące ciekawe informacje o samej ścieżce, regionie oraz kulturze Łemków. Podziwiane widoki na pasmo Jaworzyny zachwycały coraz bardziej z każdym metrem, a zwieńczeniem okazała się ogromna zjeżdżalnia, którą dzieci mogą pokonywać powrotną drogę w dół. [Zdjęcia 24-25]

 

  1. Hala Łabowska

Na zakończenie, ostatniego dnia naszego pobytu, zdecydowaliśmy się wrócić jeszcze raz na górskie szlaki, do wolności i przyrody, której w ostatnim roku brakowało nam chyba najbardziej. Nie przewidzieliśmy, że ten, prosty z pozoru szlak, stanie się dla nas największym wyzwaniem, a to za sprawą kilku niespodzianek. Pierwszą z nich był niewątpliwie drobny  remont drogi dojazdowej, o którym dowiedzieliśmy się już na miejscu. Uniemożliwił nam on dotarcie na docelowy parking a tym samym wydłużył trasę o ok. 1 km w każdą stronę. Dla małych, zmęczonych nóżek było to już sporo. Pokonywanie trasy szło tego dnia wyjątkowo opornie. Podejście choć łatwe i asfaltowe obfitowało również w liczne atrakcje, które rozpraszały naszego małego piechura. Wspinanie się na powalone konary drzew, moczenie patyków w strumyku, podziwianie wodospadu czy wreszcie obserwacja ślimaków … to wszystko spowodowało, że pierwszy odcinek trasy przeciągał się niemiłosiernie. Gdy po przeszło 2 godzinach wędrówki dotarliśmy zaledwie do połowy trasy, co uświadomili nam wracający już z góry turyści, nadeszła chwila zwątpienia. Czy damy radę pokonać całą trasę z dwójką małych dzieci w założonym czasie? Czy zdążymy na obiadokolację? Postanowiliśmy spróbować. Zmotywowaliśmy naszego rozkojarzonego 5- latka, podkręciliśmy tempo i w niemal dzikim pędzie pokonywaliśmy kolejne przeszkody i wzniesienia, które wyrastały nam jak grzyby po deszczu na dalszym podejściu. Tempo było tak szalone, że dotarłszy wreszcie do upragnionego schroniska oceniliśmy realnie, że możemy sobie pozwolić na … 15 minut odpoczynku :)  Po wyznaczonym okresie rozpoczęliśmy zejście w dół, gdzie balansując na granicy czasu udało się powoli dobrnąć do mety. Nasz mały turysta, choć porządnie wymęczony, zarządzając pod koniec samowolne „odpoczynki” na asfalcie co 5 minut, pękał z dumy opowiadając wszem i wobec o swoich pierwszych górskich sukcesach. [Zdjęcia 26-28]

 

            W ten oto sposób upłynął nasz niespełna tygodniowy pobyt w Beskidzie Sądeckim. Zupełnie niespodziewanie odkryliśmy magiczne tereny, które urzekły nas zarówno swoją różnorodnością, jak i spokojem, harmonią, które mają do zaoferowania. Mimo dość rozbudowanego planu, po raz pierwszy bodajże, zdarzyło nam się opuszczać jakieś miejsce z niedosytem oraz poczuciem, że w zasadzie to moglibyśmy zostać jeszcze z tydzień, a może i dłużej i na pewno nie nudzilibyśmy się tam. Pozostało nam jeszcze tak wiele planów do zrealizowania, że już teraz snujemy w głowach scenariusze na kolejne pobyty. Na pewno pięknie byłoby też przyjechać do Tylicza zimą i rozpocząć z synem jego przygodę narciarską, właśnie w Tyliczu, gdzie wiele, wiele lat temu ja sama stawiałam pierwsze narciarskie kroki na jednej z „oślich łączek”, by następnie doskonalić je na krynickiej Jaworzynie.